Henryk XI Piast (urodzony na zamku legnickim, 23 lutego 1539 roku, zmarł w Krakowie, 3 marca 1588 roku) herb
Syn Fryderyka III Piasta, księcia legnickiego i Katarzyny Nikloting, córki Henryka V "Zgodnego" Nikloting, księcia Meklemburgii.
Książę na Chojnowie (formalnie) od 22 września 1551 roku (formalnie do 1557 roku, faktycznie od 25 grudnia 1559 roku) do 3 marca 1588 roku, książę legnicki od 22 września 1551 roku (formalnie do 1557 roku, faktycznie od 25 grudnia 1559 roku) do 3 marca 1588 roku, kandydat do korony polskiej w 1572 roku i 1573 roku.
Poślubił 11 listopada 1560 roku na zamku w Legnicy Zofię Hohenzollernównę (urodzona na zamku w Ansbach, 23 marca 1535 roku, zmarła na zamku legnickim, 22 lutego 1587 roku), córkę Jerzego Hohenzollerna, margrabiego brandenburskiego na Ansbach, księcia karniowskiego i Amelia Wettin, córki Henryka "Pobożnego" Wettina, księcia saskiego na Miśni i Osterlandzie. Około 1575 roku może poślubił N. von Kittlitz (Kitlicowa), ochmistrzyni na dworze legnickim.
Książę Henryk XI urodził się 23 lutego 1539 roku, prawdopodobnie na zamku w Legnicy, jako najstarszy syn Fryderyka III i Katarzyny meklemburskiej. Wiadomo, że nie odbył żadnych wyższych studiów, choć jako syn książęcy uzyskał zapewne w domu pod opieką dobrych pedagogów pewne wykształcenie. Pogłębił też może swą edukację na dworze stryja, Jerzego II w Brzegu, gdzie bawił czas dłuższy jako uciekinier z ojcowskiego zamku.
Znane nam są burzliwe dzieje Fryderyka III, jego zatargi z własnym bratem, księciem Jerzym II brzeskim, a także ze stanami księstwa legnickiego. Wiemy, że popadł w konflikt z królem Czech i Węgier, Ferdynandem I, późniejszym cesarzem rzymsko-niemieckim. Wszystko to sprawiło, że książę został ostatecznie odsunięty od władzy i uwięziony we Wrocławiu, a następnie przewieziony do Legnicy, gdzie był więźniem we własnym zamku.
Synowie Fryderyka III byli wówczas małoletni, przeto Ferdynand ustanowił rządy regencyjne, powierzając władzę nad księstwem legnickim Jerzemu II brzeskiemu i biskupowi wrocławskiemu, Baltazarowi Promnitzowi. Sprawowali ją osiem lat, aż do roku 1559, kiedy to Henryk XI ukończył dwadzieścia lat i mógł już ująć ster rządów w swoje ręce. Wraz z księstwem wziął wówczas na swe barki wielki ciężar w postaci 80 tysięcy talarów długów, pozostałych jeszcze z czasów panowania ojca i regencji.
Młody książę jednak nie myślał wcale o oszczędnej gospodarce i spłacie należności, lecz podobnie jak ojciec żył na szerokiej stopie, pragnąc dorównać świetnością rozrywek innym dworom książęcym.
W rok po przejęciu władzy wszedł w związki małżeńskie, poślubiwszy Zofię, córkę margrabiego Jerzego Hohenzollerna, pannę z niewielkim posagiem. Bardzo huczne wesele odbyło się w roku 1560 na zamku legnickim z udziałem przedstawicieli wielu magnackich rodów i licznie zaproszonej szlachty. Nie zabrakło oczywiście turniejów rycerskich, gonitw i innych rozrywek. Wesele to pochłonęło olbrzymie sumy, a gdy w trzy lata potem jedna z dwóch sióstr Henryka, Katarzyna, wyszła za mąż za Fryderyka Kazimierza cieszyńskiego, książę również nie liczył się z kosztami.
Nie mniejsze wydatki spadły na niego, kiedy cesarz Maksymilian II z okazji przejęcia władzy po ojcu przybył na Śląsk, by osobiście odebrać hołd od stanów śląskich. Zaproszony przez Henryka XI do Legnicy, zjechał tam z olbrzymim orszakiem, liczącym 2 tysiące osób i był podejmowany niezwykle wystawnie przez pięć dni.
Odziedziczywszy po ojcu wielkie upodobanie do podróży, Henryk XI nie mógł usiedzieć w stolicy swego księstwa, lecz nieustannie wyjeżdżał na różne uroczystości dworskie, to do Wiednia, Krakowa, Pragi czy Bratysławy, to znów do różnych książąt Rzeszy, a każda taka wyprawa związana była z ogromnymi kosztami.
Chcąc zaskarbić sobie trwale łaskę cesarza, nie uchylał się też od swych powinności jako lennik. Gdy zagroziła wojna z Turcją, wysłał Henryk do Wiednia znaczny, bo dwa tysiące jeźdźców liczący oddział, którego ekwipunek i utrzymanie przekraczało z pewnością możliwości finansowe mocno zadłużonego księstwa.
W tych warunkach zasoby Henryka topniały z dnia na dzień, tym bardziej że jego urzędnicy, licząc na niedoświadczenie i lekkomyślność księcia, okradali go bezlitośnie. Dla opędzenia bieżących wydatków zaciągał Henryk pożyczki na wysoki procent, pogrążając się w coraz większych długach.
Nie lepiej działo się w sądownictwie. I tu opierał się książę głównie na nie kontrolowanych urzędnikach, którzy służbę na legnickim dworze traktowali jako dogodną okazję do szybkiego zbogacenia się.
Podobnie łatwowierny jak ojciec, odwoływał się Henryk do uczciwości ludzkiej, nic to jednak nie pomagało. Dochody malały, za urzędnikami bowiem szła służba zamkowa i niżsi funkcjonariusze, napychający własne kieszenie. A tymczasem książę, nie dbając o własne sprawy, bawił ciągle poza granicami księstwa.
Po pięciu latach takich rządów dochody księstwa legnickiego wynosiły niewiele ponad 12 tysięcy talarów rocznie, same zaś wydatki na kuchnię, dworzan itp. przekraczały 10 tysięcy, nie licząc pensji wypłacanej uwięzionemu ojcu, jak również matce i siostrom. A gdzie wydatki na stroje, na podróże, na reprezentację? W 1564 roku dług księcia wzrósł do 111 tysięcy talarów, przy czym same procenty sięgały niemal 10 tysięcy talarów rocznie.
Gdy odmawiano Henrykowi kredytów, nie wahał się zastawiać najcenniejszych klejnotów rodzinnych. Już jako młody chłopiec, kiedy poróżnił się z ojcem, uszedł na dwór stryja do Brzegu i tam pożyczał coraz to nowe sumy pod zastaw zabranych z domu kosztowności.
Dbając o splendor swego księstwa, starał się dorównać stylem życia innym książętom i utrzymywał w Legnicy liczny dwór. Obok starosty, marszałka, burgrabiego i różnych urzędników zatrudniał dziesiątki ludzi do wszelkich posług. Na pokojach małżonki Henryka kręciło się aż siedemnaście pokojówek. Nietrudno zgadnąć, jak dalece powiększało to wydatki księcia.
Zaczął teraz rozpaczliwie szukać sposobów wybrnięcia z tej sytuacji, zwiększając ciągle podatki. Jednakże szczupłe i zubożałe jeszcze za rządów Fryderyka III księstwo nie mogło sprostać tym ciężarom. Mnożyły się skargi poddanych, szły zażalenia do namiestnika Śląska do Wrocławia i do samego cesarza.
Książę lekceważył te objawy niezadowolenia, a wreszcie, nie mogąc sobie poradzić ze stanami swego księstwa, postanowił użyć podstępu. W 1571 roku, za namową swych doradców, zwołał zjazd szlachty do Legnicy i tam zaproponował zebranym przejęcie swych długów wysokości 200 tysięcy talarów pod zastaw majątków książęcych i kosztowności. Gdy odrzucono tę propozycję, Henryk wyraził nawet gotowość zrzeczenia się tych majątków, byle tylko spłacono jego długi i wyznaczono mu pensję, gwarantującą godziwe utrzymanie. Jednakże i ta ostatnia rozpaczliwa próba zawiodła. Wówczas książę, uniesiony gniewem, uwięził posłów, pozwalając im jedynie brać udział pod strażą w nabożeństwach świąt Bożego Narodzenia.
Te drastyczne środki wywołały powszechne oburzenie na Śląsku. Ujęto się za uwięzionymi. Znaleźli się pośrednicy i doszło do dalszych rozmów. Wreszcie za uchwalenie nowej daniny, która w sumie miała przynieść około 66 tysięcy talarów, zgodził się książę legnicki wypuścić delegatów.
Formalne podpisanie porozumienia nie oznaczało wszakże dotrzymania umowy ze strony szlachty. Uchwalony podatek nie wpływał do kasy książęcej, w dalszym ciągu wysyłano skargi na księcia do cesarza. Szlachta domagała się wyznaczenia specjalnej komisji, która zbadałaby sprawę. Komisja taka istotnie się zjawiła, ale dopiero w 1574 roku, nic jednak nie dokonawszy, przełożyła swą sesję na późniejszy czas. W tym okresie długi księcia składały się już z 249 pozycji, a wierzycieli było dwustu kilkunastu.
Nie mogąc uzyskać od poddanych żadnych większych podatków, próbował książę interweniować wraz z bratem Fryderykiem u namiestnika Śląska, a potem u cesarza. Gdy wszystkie te starania i zachody zawiodły, postanowił Henryk XI opuścić na jakiś czas swe księstwo i udać się - zresztą za wiedzą cesarza - w wielką podróż po krajach Rzeszy. Opuścił Legnicę i Śląsk dnia 10 marca 1575 roku, wziąwszy ze sobą jedynie dwóch dworzan, dwóch woźniców i kilku sług.
Nie trzeba dodawać, że kiesa księcia była uboga, toteż gdziekolwiek się zjawił, usiłował zaciągać większe lub mniejsze pożyczki na opędzenie bieżących wydatków. Pierwszy dłuższy, ponad ośmiotygodniowy pobyt wypadł w Augsburgu. Książę, gdy trzeba było, umiał nosić się z godnością, a przemawiać tak przekonująco, że udało mu się wydębić tysiąc talarów od rady miejskiej Augsburga. Stamtąd droga Henryka wiodła do Heidelbergu, gdzie na dworze księcia Kazimierza spotkał wielu emigrantów francuskich, wśród których był także książę Ludwik Kondeusz.
Francja przeżywała wówczas poważny kryzys, spowodowany wojnami religijnymi. Tutaj właśnie, w Palatynacie Reńskim, mobilizował Kondeusz siły hugonotów do wojny z królem Henrykiem II. Zamierzano zorganizować wyprawę zbrojną do Francji. Chętnych do walki z katolikami znalazło się wielu w protestanckiej Rzeszy. Również książę Henryk XI, chociaż poddany cesarza katolickiego, zaofiarował swe usługi, co z ochotą zostało przyjęte przez Kondeusza. Za francuskie pieniądze zwerbowano blisko 9 tysięcy ludzi. Przez dwa tygodnie wojska te przebywały w Heidelbergu, gdzie czas upływał na mustrze i różnych przeglądach. Sam książę Henryk miał pod swą komendą 4 tysiące żołnierzy, pieszych i konnych. Na cele wojskowe i za swe usługi miał otrzymywać miesięcznie ustaloną sumę pieniędzy.
Zgodnie z powziętym planem wojska pod dowództwem Henryka wyruszyły następnie do Francji i zatrzymały się w Lotaryngii, ale na wieść o tym, że król francuski ciągnie z wielką armią, liczącą 80 tysięcy ludzi, przeciw książętom protestanckim, polecono księciu wycofać się na powrót do Heidelbergu. Tam nadeszły tymczasem pisma z dworu cesarskiego, w których Maksymilian II w ostrych słowach napominał Henryka, by się nie angażował po stronie wojsk hugonockich we Francji, wzywał go również przez swych posłów do powrotu na Śląsk.
Książę zręcznie się tłumaczył, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, bo jego poddani wypowiedzieli mu posłuszeństwo, odmawiając wszelkiej pomocy, a cesarz mimo skarg dworu legnickiego nic w tej mierze nie uczynił.
Z Heidelbergu wyjechał nasz kondotier do Kolonii i tam formował nowe oddziały wojsk protestanckich. Jednakże po niespełna trzech miesiącach, gdy we Francji doszło do zawarcia pokoju, wymówiono księciu służbę i Henryk znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji. Znowu popadł w długi, a gdy to się rozniosło, odmówiono mu kredytu w miejscowych gospodach. Co więcej, obawiając się niewypłacalności księcia, zarekwirowano mu wszystkie konie i zażądano, by w ciągu ośmiu tygodni uregulował zaległe rachunki. Suma była niebagatelna, bo wynosiła około 5 tysięcy talarów.
Gdy tylko udało się Henrykowi zaciągnąć większą pożyczkę, spłacił długi, natychmiast opuścił niemiłą sobie Kolonię i popłynął w dół Renu, do miasta Emmerich, gdzie miał zamiar przezimować. Ale i tutaj, podobnie jak w Kolonii, rychło znalazł się książę w wielkich tarapatach finansowych. Doszło do tego, że oberżyści odmawiali mu noclegu i wyżywienia, a otrzymanie skromnego nawet kredytu stało się niemożliwe. W Norymberdze, gdzie udał się z kolei, historia powtórzyła się co do joty.
Musiał książę posiadać wiele sprytu, skoro zdołał uzyskać jakąś większą sumę, przeżyć tam za pożyczane pieniądze kilka miesięcy, pospłacać część długów i wyruszyć w drogę powrotną, którą przedsięwziął wiosną 1577 roku w towarzystwie licznego orszaku. Wieść o tym wzbudziła lęk na dworze legnickim, gdzie brat księcia, Fryderyk, zarządzając księstwem, wcale nie dbał o interesy Henryka. Przestraszeni byli też dawniejsi urzędnicy, od których Henryk miał prawo domagać się przedstawienia rozliczeń z zarządu księstwem. Poprzedzały przyjazd księcia przesadne wieści, jakoby ciągnął on na czele dużego oddziału wojska, aby siłą opanować księstwo legnickie i zaprowadzić w nim swoje porządki, to znaczy uwięzić młodszego brata i odpowiednio ukarać dawnych urzędników.
Jeszcze z Norymbergi pisał książę do swoich stronników, aby wyruszyli po niego do Zgorzelca wraz ze swymi pocztami i nadali w ten sposób bardziej uroczysty charakter jego wjazdowi w granice księstwa. Istotnie, dość liczne grono szlachty wyjechało na spotkanie Henryka i prowadziło orszak książęcy aż do Chojnowa. Tak zakończył się długi, bo prawie trzy lata trwający pobyt Henryka poza granicami Śląska. W sumie wydał na ten wojaż około 32 tysięcy talarów.
Tymczasem w księstwie legnickim zaszły daleko idące zmiany. Cesarz Maksymilian II, pragnąc ukarać niesfornego kondotiera, dał posłuch stanom księstwa legnickiego i uległ namowom Fryderyka, aby odebrać starszemu bratu lenno legnickie i nadać je młodszemu.
Do tego czasu, na podstawie układu z roku 1571, księciem panującym był Henryk XI. W dwa lata potem Fryderyk IV potwierdził ten układ, ale później, wykorzystując długotrwały pobyt brata poza krajem i mając za sobą autorytet cesarski, zerwał te umowy jako rzekomo wymuszone. Co więcej, szkodził wyraźnie interesom Henryka i robił wszystko, by go zohydzić w oczach cesarza.
W marcu 1576 roku Maksymilian II oficjalnie wprowadził na tron książęcy Fryderyka IV, narzuciwszy mu szereg warunków. Książę miał roztoczyć opiekę nad swą matką oraz nad żoną i córkami Henryka, a samemu bratu miał wypłacać wyznaczony przez cesarską komisję cotygodniowy deputat. Nowemu władcy przydano do pomocy sześciu doradców.
Wielce tchórzliwy Fryderyk przestraszył się powrotu brata, tym bardziej że zarówno sami legniczanie, jak i szlachta całego księstwa nie ukrywała niezadowolenia z jego rządów. Chociaż znano przywary marnotrawnego księcia, witano go niemal z radością.
Po kilku, dniach pobytu w Chojnowie Henryk zjechał do Legnicy, ale nie udał się na zamek, by powitać brata, lecz stanął u jednego z mieszczan legnickich. Fryderyk, przekonawszy się, że wieści o znacznej sile wojskowej Henryka były zgoła fałszywe, postanowił teraz za wszelką cenę naprawić panujące między nimi stosunki i rad nierad wybrał się z kurtuazyjną wizytą do brata, ten jednak nie przyjął "zdrajcy", wymawiając się kąpielą.
Wkrótce potem wydał Henryk wielką ucztę, na którą zaprosił swą żonę wraz z dziećmi, a także wybitniejszych i bardziej oddanych mu ludzi. Tak rozpoczął się trzymiesięczny pobyt księcia w Legnicy. Przyznany zgodnie z umową deputat wystarczał mu całkowicie, bo obok 40 talarów tygodniowo otrzymywał jeszcze ćwierć wołu, 5 baranów, 2 cielęta, 24 kury, 3 mendle karpi, 1 mendel szczupaków, pół cebra innych ryb, 2 wiadra wina, 3 beczułki piwa, 1 wiadro masła, pół wiadra soli, trzy korce zboża, siedem korcy owsa oraz siano, słomę i drzewo wedle potrzeby.
Skąpy Fryderyk niechętnym okiem patrzył na Henryka, który raz po raz wydawał uczty i nie skąpił krytycznych uwag pod adresem brata. Skarżył się więc Fryderyk nadal cesarzowi, ponawiając ciągle prośby o usunięcie Henryka z Legnicy i cofnięcie mu deputatu. Jednakże Rudolf II, następca zmarłego w 1576 roku Maksymiliana II, nie zgodził się na to.
Ostatecznie skąpstwo wzięło górę nad obawą nowych swarów i młodszy książę odmówił starszemu należnych mu danin, sądząc, że w ten sposób zmusi go do opuszczenia Legnicy. Henryk słał listy do biskupa wrocławskiego, pisząc, że "z wiatru nie wyżyje", i prosząc o poparcie, a gdy to nie pomogło, istotnie wyjechał z Legnicy i zamieszkał w Chojnowie, przejmując tam wszelkie dochody, należne Fryderykowi.
Teraz z kolei młodszy brat zwrócił się ze skargą do biskupa wrocławskiego jako namiestnika Śląska, ale ten przyznał rację starszemu bratu i polecił wznowić deputaty. Jednakże upomnienia biskupa nie odniosły skutku, nie udało się też Henrykowi uprosić cesarza o restytuowanie księstw. Wówczas porwał się na czyn desperacki - opanował siłą zamek Grodziec, gdzie, jak mu doniesiono, zgromadzone były znaczne zapasy zboża. Daremnie jego wierny dworzanin, Jan Schweinichen, odradzał mu tego rodzaju awanturę, obawiając się niepowodzenia, a nade wszystko gniewu cesarza. Książę Henryk, zawsze pełen fantazji i odwagi, nie dał się odwieść od powziętego zamiaru.
Zamczysko w Grodźcu wydzierżawiono niejakiemu Leonardowi Skopowi za 10 tysięcy talarów. Henryk wysłał najpierw grupkę ludzi na zwiady, niby dla obejrzenia budowli, a potem wkroczył sam z resztą swej czeladzi i objął w posiadanie zamek. Ziarno, które tam zastał, kazał częściowo zemleć na mąkę, częściowo zaś sprzedał, za co kupił jaki taki inwentarz i sam zaczął gospodarzyć.
Poszkodowani kupcy, którzy za owo zboże już zapłacili, daremnie upominali się o zwrot pieniędzy. Henryk wszystkich odsyłał do młodszego brata jako swego dłużnika. Nie zadowolił się zresztą sprzedażą cudzego zboża. Kiedy zabrakło mu pieniędzy, bez wahania wyciął kawał książęcego lasu i sprzedał drzewo, a za otrzymane 800 talarów polecił kupić wina, amunicji i broni. Okolicznym wieśniakom nakazywał przynosić do zamku zebrane jagody oraz grzyby, które w wielkich ilościach suszono i solono w beczkach.
Książę Henryk uczynił z Grodźca coś w rodzaju "raubritterskiego" zamku. Wraz ze swą drużyną uwijał się po okolicy i gdy tylko się dowiedział o jakiejś bogatszej karawanie kupieckiej, rabował jej towary, a kupców razem z ich pretensjami odsyłał znów do brata. Któregoś dnia kupcom wiozącym z Wrocławia do Lipska ołów zabrał cały transport wartości 400 talarów i kazał zawieźć do Grodźca.
Fryderykowi psuły krew te poczynania brata, a i namiestnik Śląska nie wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji. Próbowano układów, na nic się to jednak nie zdało. Książę Henryk twardo stał na gruncie umowy z 1571 roku, na co nie chciał przystać Fryderyk.
Odzyskanie Grodźca siłą też nie wydawało się łatwe, gdyż dobrze był ufortyfikowany, a przeciwnicy nawet nie wiedzieli, jaką siłą zamczysko faktycznie dysponuje. Kiedy raz dotarli tam posłowie biskupa i księcia Fryderyka, Henryk przyjął ich gościnnie, ale jednocześnie srodze przestraszył, witając przybywających salwami armatnimi i palbą muszkietów. Było to tak chytrze pomyślane, że biedni delegaci opuścili Grodziec w przekonaniu, iż załoga zamku liczy co najmniej dwustu zbrojnych ludzi. Po tej wizycie Fryderyk całkowicie zaniechał myśli zdobycia Grodźca szturmem.
Tymczasem książę Henryk nie tracił humoru. Jednemu ze swoich dworzan wyprawił huczne wesele, sprosiwszy mnóstwo gości spośród szlachty i mieszczan. Trwające kilka dni uczty zubożyły mocno zapasy księcia, ale uzupełniono je rychło, zagarnąwszy 250 owiec jakiemuś kupcowi ze Lwówka.
Srodze tym wszystkim zaniepokojony namiestnik Śląska coraz energiczniej się domagał, by Fryderyk wznowił ustalone umową deputaty, bywały bowiem dni, gdy - jak mówi Schweinichen - Henryk i jego dworzanie żywili się tylko jagodami, a książę osobiście oporządzał świnie, jednakże, skąpy i uparty, ciągle się łudził, że w końcu brat zda się na jego łaskę i niełaskę.
Nie zanosiło się zresztą na to, Henryk prowadził wesołe życie, a wpadał w złość tylko wtedy, gdy brakowało żywności i wina. Kiedyś przybyli do zamku goście z Polski i książę nie miał ich czym przyjąć, a na dobitkę zabrakło Schweinichena, który bawił gdzieś, zaproszony na wesele, dłużej, niż to był księciu zapowiedział. Henryk rozgniewał się srodze, groził swemu wiernemu dworzaninowi uwięzieniem, ale gdy mu Schweinichen oświadczył, że w piwnicy ma jeszcze dobrze ukrytą beczułkę wina, książę od razu poweselał i pierwszy wzniósł toast za jego zdrowie.
Złośliwym figlom, płatanym Fryderykowi, nie było końca. Pewnego dnia młodszy książę kazał spuścić wodę w stawach we wsi Miłkowice, a odłowioną rybę zatrzymać w specjalnych zbiornikach. Dowiedziawszy się o tym, Henryk zamówił kilka wozów, wziął ze sobą piętnastu konnych i wyruszył do Miłkowic. Zbiorników strzegł jeden tylko człowiek, toteż książęcy ludzie bez trudu załadowali ryby na wozy i wrócili do Grodźca. Zarządzona przez Fryderyka pogoń przybyła za późno.
Następnego dnia wyruszył z Legnicy duży oddział - dwudziestu kilku konnych i pięćdziesięciu pieszych - z samym Fryderykiem na czele, by strzec dalszych stawów. Ale Henryk pozostał w Grodźcu i tylko wysłał kilku swych dworzan z szyderczymi pozdrowieniami dla Fryderyka.
W czasie następnej wyprawy po ryby omal nie doszło do spotkania skłóconych braci. Henryk zabrał ze sobą dziewiętnastu jeźdźców, w tym kilku trębaczy, a Schweinichenowi kazał wziąć wóz z beczkami, bo - jak szydził - "książę Fryderyk nie będzie tak prostacki i z pewnością obdaruje brata rybami". Gdy przybyli na miejsce, doszła ich wieść, że Fryderyk pływa czółnem po stawie, a grobli strzeże straż, której polecono strzelać w razie napadu.
Po chwili istotnie padł pierwszy strzał. Wówczas Henryk rozkazał swoim trębaczom dąć w trąby z całych sił, co tak wystraszyło Fryderyka, że skoczył do stawu, skąd całego oblepionego błotem wyciągnęli słudzy na brzeg. Widząc to jego ludzie - a było ich wielu - upadli na duchu, opuścili bezpieczne krzaki nad rzeką i rzucili się do ucieczki.
Tylko dziewięciu co odważniejszych pozostało przy zbiorniku na ryby. Ci pozdrowili z uszanowaniem nadchodzącego Henryka, a książę oświadczył, iż przybywa nie jako wróg, lecz jako brat. "Wziąłem ze sobą beczkę na ryby - mówił - gdyż sądziłem, że mnie braciszek godnie przyjmie i rybami uraczy, a ponieważ mam obcych gości, chciałbym zabrać mendel dużych i trzy mendle mniejszych szczupaków, a także z kopę karpi". Na rozkaz księcia chłopi naładowali na wóz tyle ryb, ile potrzebował, po czym Henryk pożegnał dworzan brata, prosząc, by w przyszłości Fryderyk nie uciekał przed nim, bo "ten ucieka, kto ma nieczyste sumienie".
A Schweinichenowi powiedział, że chciał tylko braciszka "trochę pogonić". "Niebawem wygonię go i z Legnicy, zobaczysz" - dodał na zakończenie.
Po rybach przyszła kolej na owce, dziesięć beczułek masła i wełnę z jednego z folwarków Fryderyka. Co więcej, złośliwy książę napisał do brata, że wełna jest dobra, a owce świetnie utuczone i gdy tylko je sprzeda, zaprosi brata wraz z matką na ucztę i serdecznie ugości.
Szlachta śląska próbowała doprowadzić do bezpośredniej rozmowy skłóconych i pogodzić braci, ale nie odniosło to żadnego skutku. Na nic się też nie zdało pośrednictwo matki i siostry.
Wkrótce jednak sprawy przybrały nowy obrót. Księciu Henrykowi, który nigdzie nie umiał długo zagrzać miejsca, sprzykrzył się wreszcie pobyt w nudnym Grodźcu, raz jeszcze więc postanowił wybrać się w dłuższą podróż. Zebrawszy kilkaset talarów, pożyczonych nawet od cechów i od chłopów, wyruszył 16 października 1578 roku najpierw do Halle, a potem przez Berlin do Rostocku. Opiekę nad Grodźcem powierzył hrabiemu Zedlitzowi, który zresztą rychło po wyjeździe księcia oddał zamek w ręce namiestnika cesarskiego.
Tymczasem żona Henryka udała się do cesarza z prośbą o restytucję praw mężowskich. Jej skargi poskutkowały, bo Rudolf II nakazał obu braciom stawić się w Pradze w marcu 1579 roku. Z powodu nawału innych spraw termin ten odraczał zresztą kilkakrotnie, wskutek czego książęta zadłużyli się mocno, przebywali bowiem cały czas w Pradze na własny koszt.
Wreszcie we wrześniu 1580 roku doszło do rozprawy. Henryk, powszechnie lubiany za swą hojność i humor, zjawił się w otoczeniu licznego grona przyjaciół, wśród których byli ludzie zajmujący wysokie stanowiska. Fryderykowi towarzyszyło jedynie pięciu radców śląskich. Już sama postać Henryka, wysokiego, przystojnego, o wielkopańskich manierach, a przy tym elokwentnego i pełnego odwagi, zjednywała mu sympatię. Nic więc dziwnego, że wyrok cesarski, ogłoszony na ratuszu w Legnicy 5 października, wypadł w dużej mierze na korzyść starszego brata. Bracia mieli rządzić wspólnie, przy czym na stolicę Henryka wyznaczono Legnicę, Fryderyk zaś miał się przenieść do Chojnowa.
W dniu 28 października tego roku odbył książę Henryk uroczysty wjazd do Legnicy w towarzystwie kilkudziesięciu jeźdźców. Następnie wyprawił wspaniałą ucztę, zapowiedzianą uroczyście przez trębaczy. Mieszczanie wznosili okrzyki na jego cześć, wołając: "Chwała Bogu, wreszcie wrócił pan, który całe miasto ożywiał". Następnego dnia wręczono księciu uroczyście odpowiednie dokumenty cesarskie i klucze od zamku legnickiego, gdzie dotychczas mieszkał Fryderyk. "Teraz jestem znowu panem w Legnicy" - wyrzekł Henryk i podał klucze swemu marszałkowi, Schweinichenowi. Fryderyk również urządził przyjęcie, na którym podawano wiele trunków i pito wiele, nie wyłączając gospodarza, który chciał widocznie zapomnieć o swej przegranej.
Rankiem dnia następnego specjalna komisja podzieliła między braci wszelkie dobra, jakie się znajdowały na zamku legnickim, po czym Fryderyk wraz z matką wyjechał do Chojnowa, a Henryk rozpoczął od nowa rządy w Legnicy. Nie ufając dawnym urzędnikom, zwolnił ich prawie wszystkich, powierzając ich funkcje ludziom nowym, głównie z zagranicy. 17 listopada zwołał sejm krajowy, ale Fryderyk wymówił się od udziału w obradach, a za nim i część szlachty.
Rychło książę zaczął popełniać stare grzechy - nakładać coraz większe podatki lub żądać poręczenia pożyczanych sum. Zraził też sobie wiele osób przez uwięzienie Zedlitza, który wbrew rozkazowi księcia wydał Grodziec biskupowi. Obawiano się, aby Henryk nie postąpił tak samo z innymi. Szlachta poczęła bojkotować księcia i omijać Legnicę, a mieszczanie legniccy, gdy się zapuścili na wsie szlacheckie w celu poczynienia zakupów, spotykali się wszędzie z niechęcią. Między miastem a wsią, między księciem a szlachtą rosła wzajemna wrogość. Niektóre rodziny szlacheckie, czując się niepewnie, opuszczały swe domy i udawały się na teren innych księstw. Nawet Fryderyk, obawiając się brata, uszedł na dwór swego stryja, Jerzego II, do Brzegu.
Tymczasem Henryk XI nie przejmował się tym stanem rzeczy, nadal bawiąc się wesoło w swej stolicy. Urządzał bale i uczty, turnieje i gonitwy do pierścienia. Każdego dnia sześciu trębaczy ogłaszało uroczyście moment, gdy książę zasiadał do stołu.
W tym okresie pogłębił książę swe związki z Polską i Polakami. Był czas, że wierzył w możność otrzymania korony polskiej po bezpotomnym Zygmuncie Auguście. W 1569 roku wyprawił się w 150 koni na sejm do Lublina, występując tam z niezmiernym przepychem. Króla pragnął sobie ująć bogatymi darami. Raz podarował mu puchar wysadzany diamentami i szablę z pochwą błyszczącą od drogich kamieni, kiedy indziej dwa lwy w klatce. Zygmunt August lubił księcia i podczas audiencji rozmawiał z nim całe godziny. Swą kandydaturę na króla w Polsce wystawiał Henryk dwukrotnie, ale bez skutku. Utrzymywał także kontakty z polskimi senatorami i ze szlachtą. Między Legnicą a Krakowem, Poznaniem czy innymi miastami polskimi krążyli gońcy. Wymieniano często listy, a i osobiście jeździł książę do Polski, uczestnicząc w różnych rodzinnych uroczystościach polskich wielmożów, wyprawiając senatorom i szlachcie huczne przyjęcia. Niejakiemu Konarskiemu z Kobylina wypożyczył nawet kilka dział ze swego zamku w Legnicy. Polakom schlebiało obcowanie z tym Piastem czystej krwi, potomkiem królewskiego rodu. A i Henryk czuł się wśród nich bardzo dobrze. Nie miał jednak szans na zwycięstwo w elekcji, bo opinia szlachecka w Polsce była przeciwna Piastowiczom śląskim, zarzucając im nieznajomość języka polskiego i obawiając się, że będą wprowadzali obce obyczaje i otaczali się swoimi ludźmi.
Te coraz ściślejsze związki z Polakami gniewały cesarza i cesarskiego namiestnika we Wrocławiu, postanowiono więc pochwycić księcia. Urządzona jednak w Ścinawie zasadzka nie udała się, gdyż w porę ostrzeżony Henryk ujechał innymi drogami do Legnicy. Po tym fakcie wystosował wprost do biskupa wrocławskiego pismo z zapytaniem, czemu go chciano pojmać. Biskup odpowiedział wykrętnie, że nic o tym nie wie, ale nie ukrywał, że cesarzowi nie podobają się zbyt częste wyprawy księcia do Polski i jego korespondencja z Polakami.
Tymczasem upłynął już niemal rok od przywrócenia Henrykowi należnych mu praw, a on nadal nie składał hołdu cesarzowi. Do Pragi się nie wybierał, a na ręce namiestnika cesarskiego, którym był biskup wrocławski, składać hołdu nie chciał, jako że biskup nie pochodził z krwi książęcej. Zaproszony na sejm książąt śląskich do Wrocławia, Henryk nie pojechał tam, bo obawiał się jakiegoś nowego podstępu. Pod naciskiem Fryderyka, który nie zaniedbywał znów niczego, by szkalować brata, postanowiono na owym sejmie uwięzić legnickiego księcia. Łatwiej jednak było wydać polecenie niż je wykonać. Legnica była miastem ufortyfikowanym, posiadającym silny zamek obronny, toteż tylko dobrze zorganizowana wyprawa zbrojna mogła rokować powodzenie przeciwnikom księcia.
Specjalnie utworzona komisja cesarska z biskupem wrocławskim na czele zgromadziła wojsko liczące 500 konnych i 2500 pieszych. Wyruszono na Legnicę 7 czerwca 1581 roku, ale książę Henryk nie dał się zaskoczyć. Wcześniej ostrzeżony, sprowadził kilkudziesięciu ludzi ze Złotoryi i Lubania, obsadził swymi oddziałami mury miejskie i zamek. Klucze od bram przejął osobiście, obawiając się zdrady. Wszelkie zapasy z przedmieść ściągnięto do zamku. Następnie zebrał książę wszystkich mieszczan legnickich na rynku i spytał, czy chcą z nim razem walczyć, a gdy wyrazili zgodę, kazał im złożyć uroczystą przysięgę na wierność.
Wszystkie piki i halabardy powbijano w ziemię, co z daleka czyniło wrażenie, że żołnierz stoi przy żołnierzu. Na zamkową wieżę wciągnięto dwie armatki polowe, usadowiono tam również sześciu trębaczy i doboszów. O godzinie czwartej rano strażnicy wezwali mieszczan, aby wylegli na ulice. Działa z wieży dały ognia, a dobosze i trębacze rozpoczęli swą bojową muzykę. Całe miasto i zamek stanęły w pogotowiu.
Zbliżające się wojska biskupa, które miały zamiar zaskoczyć Legnicę, ujrzały miasto przygotowane do obrony i tak napełnione żołnierzem, że wszelki atak wydał się im bezcelowy. Czym prędzej zwołano radę wojenną. Wtem zdarzył się przypadek, że jakiś koń wyrwał się parobkowi z rąk i począł uciekać przerażony hałasem. Rozeszła się też pogłoska, że książę Henryk przedsięwziął wycieczkę z miasta. Wówczas w wojskach biskupa powstało zamieszanie, wszczął się popłoch, który ledwie opanowano. Dało to wiele do myślenia biskupowi, zrozumiał, że z taką armią, która przeraziła się jednego spłoszonego konia, nie zdobędzie dobrze bronionego zamku i miasta. "Wasza miłość rozpoczęła grę - powiedział do Fryderyka - ale musi uważać, aby samemu nie przegrać".
Księcia Henryka tymczasem wsparły jeszcze nowe oddziały piechoty miejskiej z Lubania i Złotoryi, które na oczach całego wojska biskupiego w biały dzień wkroczyły do Legnicy. Kiedy dworzanie Fryderyka podstąpili pod mury i chcieli zaprosić burmistrza na rozmowę z biskupem i księciem, Henryk odpędził ich od murów. Otworzono tylko furtę zamkową i pozwolono wejść komisarzom biskupim. Wśród szpaleru żołnierzy wprowadzono ich do sali, gdzie siedział Henryk, otoczony licznym gronem szlachty, służby i trabantów.
Wysłannicy biskupa zażądali przede wszystkim w imieniu cesarza złożenia hołdu. Na to książę oświadczył, że rządy nad księstwem otrzymał jeszcze z rąk cesarza Ferdynanda I, że jego ojciec i on sam przekazali cesarskiemu dworowi około 500 tysięcy talarów, za co chyba należy im się jakaś wdzięczność, że jako starszy brat nie podporządkuje się Fryderykowi. Cesarzowi nie złożył hołdu, gdyż przeszkodziła mu w tym choroba, a namiestnikowi nie może go składać, bo biskup nie jest księciem z urodzenia. Zagroził przy tym Henryk, że jeśli tylko spróbują pojmać go siłą, gotów jest raczej stracić wszystko i "z tego miejsca wpierw cmentarz uczynić".
Odpowiedź księcia powtórzono biskupowi. Sytuacja jego wojsk nie była najlepsza. Tego dnia panował niesamowity upał, potem nadciągnęły wielkie chmury, zapowiadając letnią burzę. Pierwsze grzmoty wywołały panikę w obozie cesarskim, gdzie myślano, że to książę rozpoczął kanonadę z dział. Ponadto oblegający, nie przygotowani na opór, za mało mieli żywności. A Henryk zapowiedział, że jeśli tylko oddziały biskupie rozpoczną walkę i podpalą przedmieścia, ruszy na obóz i rychło dosięgnie samego biskupa.
Pod koniec dnia jednak wojownicze nastroje zaczęły gasnąć. Biskup był skłonny do ustępstw, a i Henryk okazał się bardziej umiarkowany, skoro rada miejska przedstawiła mu swoje racje i zaproponowała kompromisowe rozwiązanie. Książę zgodził się złożyć hołd na ręce Karola ziębickiego jako przedstawiciela cesarskiego, a ponadto obiecał stawić się osobiście przed cesarzem w lipcu 1581 roku. Nim komisja cesarska z biskupem na czele opuściła Legnicę, zdołał jeszcze Henryk wytargować od niej 200 talarów na koszta przyszłej podróży do Pragi.
Istotnie w dniu 4 lipca Henryk XI wraz ze swym kanclerzem Janem Schrammem, z marszałkiem Schweinichenem i Janem Lassotą opuścił Legnicę i już 9 lipca stanął w Pradze. Cesarz jednak kazał mu dość długo czekać, bo przyjął księcia dopiero w dniu 13 sierpnia w obecności całego dworu. Na tej audiencji ogłoszono wyrok cesarski. Za opór względem cesarza, za niezłożenie mu hołdu w oznaczonym terminie i za szereg mniejszych przewinień nakazał Rudolf II burgrabiemu praskiemu, Wilhelmowi, uwięzić księcia Henryka i trzymać go pod strażą w jednej z oficyn zamku na Hradczanach. Wraz z księciem uwięziono również jego kanclerza, a marszałka dworu odesłano wraz z innymi do Legnicy. Legnicę, miasto i zamek, przejął teraz ponownie Fryderyk IV, który musiał dać tam mieszkanie żonie i córce księcia Henryka. Księżna domagała się od cesarza dania jej w dożywocie dóbr księstwa, ale cesarz wyznaczył jej tylko 34 talary tygodniowo na utrzymanie.
W rok po procesie Rudolf kazał przewieźć Henryka pod silną eskortą wojskową z Pragi do Wrocławia. Tam więziono go na zamku cesarskim, dając na utrzymanie 30 talarów tygodniowo, które miał mu wypłacać Fryderyk IV. Jednakże dobra księstwa były mocno zadłużone, a młodszy książę był, jak wiemy, nad wyraz skąpy, nic więc dziwnego, że nie zawsze wyznaczona suma dochodziła do rąk jego brata. Nad likwidacją zadłużeń Henryka pracowała przez dłuższy czas specjalna komisja pod kierunkiem Jerzego II z Brzegu i biskupa wrocławskiego. Po ojcu przejął książę 57.920 talarów różnych długów. Przez czas jego rządów suma ta wraz z odsetkami wzrosła - według relacji Schweinichena - do wysokości prawie 700 tysięcy talarów.
Henryk proponował łatwy jego zdaniem sposób wybrnięcia z sytuacji. Obliczał, że ma w swym księstwie około 19 tysięcy łanów chłopskich. Gdyby zatem każdy chłop przez kilka lat płacił po 2 talary od łanu, rychło by wszystkie długi księcia zostały spłacone. Na to jednak nie chciała się zgodzić szlachta. Zresztą od roku 1581 Henryk był już więźniem cesarskim i jego kłopotami martwili się brat, stryj i biskup wrocławski. Ten ostatni zmarł w roku 1585 na skutek zarazy, która wybuchła we Wrocławiu. Strach przed nią spowodował ucieczkę prawie wszystkich wyższych urzędników cesarskich z Wrocławia, głównie do Świdnicy. Na prośbę księcia zgodzono się i jego tam przenieść. Gdy jednak czas mijał i każdy, zajęty własnymi sprawami, niewiele myślał o losie więźnia, książę Henryk postanowił sam pomyśleć o ratunku. Wmówiwszy strażnikom, którzy go strzegli, że najlepszym lekarstwem przeciw zarazie jest alkohol, za własne pieniądze upił ludzi strzegących jego osoby i dosłownie w jednej koszuli zbiegł z miasta. Stało się to 30 września 1585 roku.
Zapadał już wczesny zmrok jesienny, gdy do szlacheckiego dworku imć pana Piotra Chojeńskiego w Goli koło Gostynia zastukał w początkach października nie znany nikomu przybysz. Obdarty wędrowiec nie wzbudzał w nikim zaufania, ale jego oblicze i postawa zdradzały człowieka wielkiego rodu. Opowiedział swoich przeżyciach i błagał Chojeńskiego, by jak najszybciej powiadomił o sprawie marszałka wielkiego koronnego Opalińskiego.
Zdumiony szlachcic wielkopolski, "widząc tak znaczną i zaś tak utrapioną osobę", przyjął Piasta gościnnie i natychmiast wysłał odpowiednie pismo do marszałka. Otrzymawszy ów list, Opaliński niezwłocznie wyruszył do Gostynia i tam nastąpiło spotkanie z nieszczęsnym Piastem, który niegdyś kandydował do tronu polskiego. Z polecenia marszałka dano księciu legnickiemu szaty wszelkie najpotrzebniejsze w tej sytuacji rzeczy, gdyż - jak pisał Piotr Chojeński - "bardzo chudo było wokoło niego, bo tak jedno w koszuli przybył i w tym ubiorze, w którym siedział we wrocławskim więzieniu". Po krótkim pobycie na dworze marszałka w Śremie otrzymał Henryk na mieszkanie zamek w Nakle, gdzie przebywał dwa miesiące. Stamtąd pisał błagalne listy do króla Stefana Batorego, do swej dobrodziejki, królowej Anny Jagiellonki, do prymasa i innych wybitnych osobistości polskich.
Na królewskim dworze zastanawiano się nad dalszym losem Henryka. Batory nie chciał rozdrażniać cesarza zbyt jawnym wspomaganiem zbiegłego księcia. Z drugiej znów strony nie można było spełnić żądań cesarza i wydać mu Piasta, proszącego o opiekę w Polsce.
Choć pobyt Henryka w Nakle otoczono tajemnicą, cesarscy szpiedzy, głównie Niemcy i Żydzi, nie szczędzili starań, by go odszukać i trafili wreszcie do Nakła. Wówczas Opaliński oficjalnie powiadomił Jerzego II brzeskiego, iż udzielił gościny legnickiemu księciu.
Zawsze ruchliwy Henryk nudził się w Nakle, gdyż jedyną jego rozrywką były wizyty składane okolicznej szlachcie. Odwiedził swego powinowatego, starostę Latalskiego, żonatego z córką księcia pomorskiego. Nie chciał też pominąć Kruszwicy, wyprosiwszy u starosty zamku nakielskiego woźnicę i konie, gdyż, jak sam mówił, chciał obejrzeć to miejsce, skąd wyszedł jego ród.
Po wielu tygodniach daremnych oczekiwań przyszło wreszcie tak bardzo przez księcia upragnione zaproszenie na dwór królewski. Najpierw zaprosiła go do Warszawy królowa Anna Jagiellonka, której wiele zawdzięczał, wspomagała go bowiem pieniędzmi i wstawiała się za nim, gdy przebywał we wrocławskim więzieniu.
Na krótko przed wyjazdem księcia z Nakła zjawił się tam sam marszałek Opaliński. Wyposażył Henryka XI w sześć wozów z ozdobnymi piastowskimi herbami i dał na drogę ze skarbowych pieniędzy 200 złotych polskich. W drodze do Łowicza zawadził książę o Włocławek i nie na darmo, bo biskup kujawski przyjął go bardzo serdecznie i obdarował 100 talarami. Gorzej powiodło się Henrykowi w Łowiczu, gdzie wówczas przebywał arcybiskup. Skąpy dostojnik Kościoła wyjechał do odległego folwarku, nakazując tylko zaopatrzyć księcia w żywność i owies dla koni. Dumny Piast jednak nie przyjął tej darowizny.
Za to wspaniale wypadło powitanie, jakie mu zgotowała Anna Jagiellonka. Dowiedziawszy się o nadciąganiu księcia, wyprawiła mu naprzeciw cały dwór wraz z ochmistrzem, a w Warszawie czekała już nań piękna kamienica. Przydano mu też szafarza, aby dbał o jego potrzeby. Tak wystawnie podejmowany przebywał Henryk w Warszawie trzy tygodnie. Przed odjazdem otrzymał od królowej w darze szuby, obicia i srebro stołowe, a gdy już był o dzień drogi od Warszawy, specjalny kurier Anny Jagiellonki przywiózł mu drogą czapkę futrzaną z sznurem wartości tysiąca złotych polskich. Prócz podarków dostał też od niej 3 tysiące złotych w gotówce i kosztowny dywan turecki.
Z Warszawy udał się Henryk wprost do Stefana Batorego do Grodna, co królowi nie bardzo było wówczas na rękę. Ale i on serdecznie powitał księcia, ugościł, a następnie wziął z sobą na łowy. Pobyt na dworze królewskim bardzo przypadł do gustu naszemu Piastowi, gdyż Batory wyznaczył mu 300 złotych tygodniowej pensji, nie licząc stołu królewskiego. Po trzech tygodniach jednak ten wiecznie lubiący podróżować książę zapragnął wyjechać do swego szwagra, księcia pruskiego Fryderyka, do Królewca.
Na pożegnanie otrzymał od Batorego tysiąc złotych polskich i czterdzieści skórek soboli wraz ze złotym łańcuchem. Tak obdarowany i zaszczycony przyjaźnią królewską, wyruszył Henryk do Prus, ale i tam długo miejsca nie zagrzał. Wrócił do Polski i rychło doczekał się nowej elekcji po nieoczekiwanym zgonie Batorego.
Wydziedziczony, pozbawiony księstwa, już nie marzył ów Piast o koronie polskiej, ale gorąco poparł kandydaturę wysuniętą, przez obóz królowej wdowy, to znaczy Zygmunta Wazę, który był Jagiellonem po kądzieli - synem Katarzyny, siostry Zygmunta Augusta.
Gdy Zygmunt Waza uzyskał przewagę w wotowaniu na polach Woli, wysłano po niego do Szwecji specjalne poselstwo, w którym uczestniczył i Henryk XI. Przyjął on z radością tę misję, bo jeszcze w Nakle zwierzał się staroście nakielskiemu, że król Szwecji, Jan III, czynił mu wielkie obietnice, gdyby tylko książę przybył do jego kraju.
Podczas dłuższego pobytu w Sztokholmie książę Henryk pozyskał sympatię młodego królewicza Zygmunta. Odtąd miał w nim możnego protektora, co mogło poważnie zaważyć na przyszłych losach wygnańca.
Jednakże Zygmunt Waza nie był jedynym kandydatem do polskiej korony. Oprócz niego usilnie starali się o nią Habsburgowie. Ich kandydatura, zwana rakuską, miała wielu zwolenników wśród możnowładztwa i wyższego duchowieństwa. Zanosiło się na wojnę domową. Tylko błyskawiczna akcja, podjęta przez kanclerza wielkiego koronnego i hetmana, Jana Zamoyskiego, zdołała przechylić szalę zwycięstwa na stronę Zygmunta.
Po zlikwidowaniu niebezpiecznego sprzysiężenia w Krakowie, którego przywódcy zamierzali oddać stolicę państwa w ręce Habsburgów, Jan Zamoyski z naprędce zebranym wojskiem wyruszył przeciw armii cesarskiej, ciągnącej od strony Śląska i zamierzającej siłą osadzić na tronie polskim kandydata niemieckiego. Do spotkania doszło w dniu 24 stycznia 1588 roku pod Byczyną. Wojsko polskie pod osobistym dowództwem Zamoyskiego odniosło świetne zwycięstwo. Armię cesarską rozbito, a sam pretendent do tronu, arcyksiążę Maksymilian, został wzięty do niewoli i osadzony na zamku w Krasnymstawie.
Ten sukces militarny stwarzał nowe perspektywy dla tułającego się po Polsce księcia Henryka. Zaprzyjaźniony z młodym królem polskim, popierany przez Annę Jagiellonkę, mógł teraz żywić nadzieję na odzyskanie księstwa legnickiego. Z interesem osobistym księcia szedł w parze interes polityczny Polski, bowiem wraz z powrotem księcia do Legnicy wzrosłyby polskie wpływy na silnie już wówczas zgermanizowanym Dolnym Śląsku.
Dostrzegali to zagrożenie Habsburgowie, ale niełatwo było je usunąć, tym bardziej że syn cesarza przebywał w polskiej niewoli. Tymczasem, w dwa miesiące po zwycięstwie polskim pod Byczyną, Henryk XI, przebywający w owym czasie w Krakowie i cieszący się dobrym zdrowiem, zachorował nagle po wypiciu dwóch szklanek mleka i po kilku godzinach zmarł w boleściach, skarżąc się na bóle żołądka. Symptomy choroby mogły nasuwać przypuszczenie, że książę został otruty.
Kto go zgładził, trudno dociec. W każdym razie jedno jest pewne, że ta śmierć była jak najbardziej na rękę Habsburgom - wraz z nią usunięta została niezwykle ważna przeszkoda, na jaką natknąłby się cesarz w rokowaniach z Polską, która domagała się zwrócenia Henrykowi XI jego księstwa.
Jednak i śmierć nie zlikwidowała w pełni kłopotów z księciem śląskim, wyłonił się bowiem problem, gdzie pochować jego ciało. Henryk był luteraninem i w katolickim Krakowie trudno było znaleźć odpowiednie miejsce dla "heretyka". Przez wiele dni trumna ze zwłokami księcia oczekiwała na normalny ludzki pogrzeb, aż wreszcie po wielu namowach, popartych odpowiednią zapłatą, zgodzili się krakowscy franciszkanie przyjąć doczesne szczątki śląskiego Piasta. Gdy jednak obietnice te nie zostały całkowicie spełnione, wystawili braciszkowie trumnę na ulicę ku ogromnemu zgorszeniu mieszczan.
Dopiero kwesta pieniężna, przedsięwzięta przez cech biało-skórników, z których wielu pochodziło z Legnicy, skłoniła zakonników do ponownego zamurowania trumny w kościele.
Brat zmarłego, Fryderyk IV, starał się początkowo sprowadzić zwłoki do Legnicy, ale sprzeciwił się temu cesarz, który nie przebaczył Henrykowi nawet po śmierci. Tak zatem w Krakowie spoczął ów Piast, który innym Piastom śląskim przypominał, że "pochodzi z szlachetnej krwi królów polskich, przeto też w nim ta polska krew dotąd wre i on Polaków bardzo lubi".
Z licznego rodzeństwa Henryka XI (dwóch braci i dwie siostry) przeżył go o 8 lat jedynie młodszy brat, Fryderyk IV. Henryk XI miał dwóch synów i cztery córki. Jeden z synów zmarł przy porodzie, a drugi, Jerzy Fryderyk, żył zaledwie 3 miesiące.
Podsumowanie:
Spośród wszystkich książąt piastowskich Śląska Henryk XI legnicki jest chyba najbarwniejszą i jednocześnie najtrudniejszą do scharakteryzowania postacią. Żyjąc w epoce Odrodzenia, był typowym przedstawicielem tego okresu.
Rozmiłowany w zbytku, biesiadach, podróżach, gościnny, hojny aż do rozrzutności, nie potrafił utrzymać pieniędzy przy sobie. Lubił mieć wokół siebie ludzi jak on sam wesołych, lekkomyślnych, nie dbających o jutro. Zgodnie z duchem epoki czuł się, jak gdyby wyzwolony od wszelkich średniowiecznych nakazów moralnych.
Wiele cech charakteru odziedziczył po swym ojcu, księciu Fryderyku III legnickim, rodzonym bracie Jerzego II brzeskiego. Przypominał też w pewnej mierze swego dalekiego przodka - Bolesława "Rogatkę", a ciętym dowcipem dorównywał chyba biskupowi Janowi "Kropidle". Był zupełnym przeciwieństwem młodszego brata, Fryderyka IV, człowieka egoistycznego, małostkowego, podejrzliwego, a przy tym ograniczonego i pozbawionego energii.
Żródła:
"Książęta piastowscy Śląska" - Zygmunt Boras.
Henryk XI legnicki w "Poczet.com" autorstwa: Michała Szustera
"MONETY KSIĄŻĄT KARNIOWSKICH" - Katalog 1497-1997 - autor: Piotr Kalinowski, 2009
18-02-2020